SoNGS - progrock.org

Publikacja: 19 styczeń 2013
Autor: Krzysztof Baran
Ocena: none

Minęło kilka dni od premiery najnowszego albumu Riverside, zatytułowanego „Shrine of New Generation Slaves”. Jak to zwykle bywa przy płytach zespołów które od lat są na tzw. topie, zdania słuchaczy o nowym materiale są mocno podzielone. Jedni się zachwycają, inni tonują swoje komentarze, nie mając jeszcze jasno sprecyzowanego zdania. Jeszcze inni nie pozostawiają na nowej płycie suchej nitki… Nie wiem czemu, ale dotąd jeszcze nie recenzowałem żadnej płyty warszawskiego zespołu. Nowy materiał zrobił jednak na mnie na samym starcie nieco odmienne wrażenie, od pozostałych płyt, można rzec sprowadził mnie w nieco inne rejony obcowania z muzyką w związku z czym postanowiłem napisać kilka słów od siebie.

Płyta zaskakuje! To bardzo dobrze, bo artysta, który przestaje zaskakiwać to oznaka wtórności i 'samo-wypalania się'. Riverside postanowili odmienić swoje brzmienie, zostawiając za sobą karnację owianą elementami post-metalowymi, by zaczerpnąć jeszcze więcej ze źródła klasyki rockowego gatunku. Riverside hard-rockują (przykład „Celebrity Touch”), jazzują (przykład „Fell Like Falling”), zapuszczają się chwilami w stronę art.-rocka obcując min z zacnym brzmieniem saksofonu. Jednym słowem dość znacznie odchodzą od tego, do czego nas dotąd przyzwyczaili. Mniej tu mroku i cyberprzestrzeni (tej już nie ma w ogóle!). Za to dużo jest wolności, zupełnie tak, jakby warszawiacy właśnie wydostali się z małej pułapki, którą sami sobie trochę zastawili. Jakby poczuli się szczęśliwi i prawdziwie wolni. Oczywiście nie mam tutaj na myśli tego, że ich dotychczasowe dokonania były złe! Bardziej chodzi mi o to, że wraz z kolejnymi, poprzednimi płytami zaskakiwali mnie coraz mniej, jakkolwiek wciąż zawieszając poprzeczkę bardzo wysoko. Tym razem żadnego bicia rekordów nie będzie! Na „Shrine of New Generation Slaves” Mariusz Duda, Piotr Grudziński, Piotr Kozieradzki oraz Michał Łapaj są po prostu bardzo mocno sobą, i to bije w każdym calu nowego materiału. Kompozycje są wyważone co spowoduje, że płyta znajdzie uznanie wśród zupełnie nowego grona słuchaczy, któremu poprzednie wcielenie Riverside nie do końca przypadało do gustu. Starzy fani z kolei będą mieli okazję obcowania z czymś o zupełnie innym ciężarze gatunkowym, co z pewnością dla ich części będzie czymś ekscytującym.

Już sama gra pierwszych literek w tytule Shrine of New Generation Slaves (czyli SONGS) wyjaśnia bardzo wiele. Nowy materiał to inne spojrzenie na muzykę. Z jednej strony nieco prostsze, chwilami właśnie 'songowe', a jednak niezmiennie złożone, niosące wysoką jakość muzycznych doznań dla słuchacza. Osobiście jestem bardzo ciekaw jak nowy materiał zabrzmi na koncertach, bo będzie to przecież zupełnie inne brzmienie. Nowa płyta to kolejny krok naprzód w grze na klawiszach Michała Łapaja, który totalnie odchodzi od syntetycznej elektroniki, zagłębiając się niemal wyłącznie w klasyczne brzmienia organów, Hammondów i instrumentów analogowych. Piotr Grudziński gra znacznie lżej jeśli chodzi o soczystość partii gitarowych, ale wszystko rekompensuje bardzo klasycznym i (chyba) bardzo osobistym podejściem do swych zagrywek co moim zdaniem brzmi znakomicie i bardzo elektryzująco. Nie inaczej jest z partiami sekcji rytmicznej. Mitlof bije bardzo lekko, flirtując chwilami niemal z totalną akustyką. A jednak z drugiej strony perkusja brzmi mocno i pewnie, w duchu hard-rockowego uderzenia. Bas Mariusza Dudy snuje melodie. Nie musi już dotrzymywać kroku licznym zmianom tempa, oraz elektronicznej syntezy. To bardzo ciekawy imperatyw, który dodaje muzyce dodatkowej przestrzeni. Od strony wokalnej Mariusz śpiewa także nieco inaczej, niż na poprzednich albumach. Spokojnie, dostojnie i pewnie. Niczego nie robi na siłę! Dzięki temu wszystkiemu całość brzmi intrygująco.

Nie mam w zamiarach wybierać tu ulubionego utworu i rozkrajać 'Shrine of New Generation Slaves' na drobne kawałeczki, bowiem ta płyta to bardzo spójna całość stylistyczna, podana w niezwykle dojrzały sposób, przez czterech bardzo dojrzałych muzycznie facetów, działających wyraźnie na jednej, wysokiej fali. Tworzących swą muzykę w sposób zupełnie inny niż dotąd: zaskakujący, intrygujący, zupełnie inny jakościowo. Nie chcę też nowej płycie jeszcze wystawiać oceny. Na to jest trochę za wcześnie, zważywszy na to, że recenzję napisałem po ledwie kilkukrotnym przesłuchaniu nowego albumu. Nie mniej czuję, że będzie to album, do którego wiele razy z przyjemnością powrócę, by posłuchać i uzmysłowić sobie po raz kolejny, że dobry artysta musi się zmieniać… najlepiej w taki właśnie sposób…